Skip to main content

Noc

  • Utworzono

Opowiadanie wędkarskie z dreszczykiem...

Woda przed samą nocą pachniała inaczej, jakby bagiennie, tajemniczo. Już milkły dzienne ptaki a jeszcze nie rozbudziły nocne. Komary robiły się coraz bardziej uciążliwe więc drugi raz wysmarował się wanilią. Zapadał zmrok i było tak cicho że ciche komarze bzykanie slyszało się o wiele wyraźniej. Czy znasz tą ciszę niepokojoną tylko odgłosami natury ?


Siedział już od godziny na kładce którą zbudowali razem z Krzyśkiem - kolegą wędkarzem ale tutejszym. To on  go tu przywiózł motorem - chłopak od razu zachwycił się tym sennym leśnym jeziorkiem. Śladów obecności wędkarzy niewiele a te które są - stare. Woda - czysta ale czarnej barwy bo przepojona garbnikami z liści zalegających dno. Niewielki dostęp do wody z brzegu spowodował że postanowili zbudować na szybko tą kładkę zakończoną maleńkim pomostem , takim dla dwóch osób i ich maneli. Prawie w całości zbudowali go z brzozowych gałęzi. Dojście - pieńki powiązane w kilku miejscach drutem ,  było niełatwe bo chybotliwe i wąziutkie ale co to dla nich - przechodzili zwinnie czasem tylko mocząc stopy. Podest zbudowany z pozbijanych brzozowych gałęzi i patyków sprawnie zamocowali w dnie czterema belkami krawędziakami które Krzysiek przywiózł z tartaku. Stało się i siedziało pewnie.

 
Czekał na kolegę i trochę się niepokoił że tamten się spóźnia .Poznali się dopiero tutaj , w czasie jego wakacyjnej praktyki w stadninie. Już dwa tygodnie wieczory spędzają nad wodą. Rano się nie da - pobudka o czwartej  , szybkie śniadanie i do koni. Do 9tej prace stadninowe - od 9tej do 16 jazdy konne. Po pierwszym tygodniu poruszał się jak zawodowy kowboj - z obitym i sinym tyłkiem i otartymi udami. Nie było jednak zmiłuj - dyrem był tu prawdziwy ułan i dawał nieźle popalić chłopakom - ale tak naprawdę to dla ich dobra. Musiał codziennie wykonać plan jazdy - 7 koni, każdy po 45 minut pod siodłem. Między przesiadkami z konia na konia male przerwy na wypicie czegoś, zmiana konia, osiodłanie i w teren. Konie tak dobrze znały trasę biegu że nawet niewidomy jeździec pojechałby bez problemu.


    Sprawdził latarkę - w tej chwili zorientował się że nie wziął zapasowej baterii co go zmartwiło. Ale będzie Krzyś to będzie i druga latarka. Spławiki wędek dziś ani drgną a wczoraj było całkiem nieźle - złowili cztery piękne liny. Ryby były bardzo ciemno wybarwione - z góry czarno-zielone, brzuchy kanarkowo żółte.  Może ciut przesadziliśmy wczoraj z nęceniem dlatego dziś taka cisza. Z chwili na chwilę robiło się coraz bardziej ciemno i zawiesił latarkę na gwoździu ale jeszcze jej nie zapalał i nie świecił na spławiki, czekał aż do momentu całkowitej ciemności, gdy już nie będzie mógł znaleźć na wodzie oczyma białej  antenki spławika. Spoglądał do tyłu, na ląd ale widział tylko swój rower oparty o brzozę przy wejściu na pomost. Nie było słychać warkotu motocykla kolegi. Zabił na szyi już chyba z pięćdziesiąt komarów, pozostałe miejsca ciała miał szczelnie poprzykrywane. Ryby strajkowały. Ostatni kos kończył wieczorną melodię ale gdzieś dalej było już słychać pohukiwanie puszczyka. Woda całkowicie gładka, cicha . Czarna jak smoła. Żadnego plusku rybiego ogona.

 

Gdy zapadła całkowita ciemność zapalił latarkę i skierował jej światło równolegle do powierzchni wody w kierunku spławików które były teraz świetnie widoczne. Czuł, że przyjdzie mu samemu spędzić tu tą letnią noc, jakaś przeszkoda spowodowała że kolega nie przyjechał. Martwiło go tylko to, czy latarka wytrzyma . Postanowił że jeśli brań nie będzie - zrzuci spławiki i zarzuci bez nich a na żyłce powiesi kostki styropianu, widać je nawet w całkowitej ciemności. w ten sposób poradzi sobie nawet bez latarki. Nie miał zegarka ale sądził że było już po północy gdy usłyszał że coś zaczyna się dziać na brzegu jeziora. Chlupoty, kląskanie błota na przemian z ciszą. Potem kwakanie przestraszonej kaczki, głośny łopot skrzydeł . Chwila ciszy. Następne dźwięki już bliżej pomostu. Tak jakby ktoś szedł cicho samym brzegiem jeziora w jego stronę. Pomyślał nawet przez moment że może koledze zepsuł się motor i idzie pieszo - ale dlaczego od drugiej strony ? Nie. Cisza. Na wszelki wypadek zgasił latarkę. Jeśli to człowiek to lepiej pozostać niewidocznym. Po paru minutach ciszy bardziej poczuł niż usłyszał że ktoś albo coś stąpnęło na dojście pomostu ale bardzo delikatnie i cicho. Zamarł w bezruchu .

 

Wtedy stała się w kilka minut rzecz straszna . Początkowo lekka letnia mgiełka nad wodą gęstniała w oczach zamieniając się w gęstą watę . Po chwili już nie widział brzegu choć siedział w kucki skierowany w jego stronę twarzą  . Po omacku pootwierał kabłąki kołowrotków , już nie ryby go interesowały tylko to co się dzieje na brzegu. Postanowił sięgnąć po latarkę i wtedy stała się rzecz jeszcze straszniejsza - źle ją uchwycił a ona wyśliznęła się z ręki i plusnęła w wodę .W tej samej chwili na brzegu przy pomoście coś chlupnęło tak jakby przestraszyło się odgłosu wpadającej do wody latarki. Teraz już bał się nie na żarty. Czuł że to nie człowiek tylko zwierzę . Oderwał cicho kawałek gałęzi z pomostu i rzucił z rozmachem na brzeg koło wejścia na kładkę . Cisza. Ale po chwili delikatny chlupot łap. Znowu poczuł że coś drapie się na kładkę. Wtedy nadeszło lekkie pocieszenie. Górą rozstąpiły się chmury i błysnęło słabe światełko wąskiego księżyca  czyniąc wszystko srebrnym i czarnym. Mgla też się powoli cofała .

 

Przypomniał sobie że ma w kieszeni zapalniczkę. Wyjął ją bezszelestnie , zwiększył dopływ gazu na max , podniósł wyciągnięta rękę w gorę , nad głowę i zapalił ją . Syczący płomień rozświetlił przestrzeń przed nim i aż go cofnęło z wrażenia. Przy samym wejściu na pomost zobaczył dwie pary fosforyzujących żółto-pomarańczowym światłem oczu i sylwetki dwóch wielkich psów które  natychmiast rzuciły się w tył, w krzewy za nimi. Pomyślał - jakieś wiejskie zaniedbane skundlone owczarki - bo tak wyglądały zwierzęta. Widać zdziczały bo boją się człowieka i ognia. Zapalniczka rozgrzała się tak, że musiał zwolnić palec. Nasłuchiwał w ciemności. Po kilku minutach usłyszał że psy wróciły. Cichutki plusk łapy i drgnięcie pomostu. Dziwiło go to, że psy nie wydają żadnego dźwięku, nie popiskują, nie warczą .Wtedy zrobił kolejną bardzo głupią rzecz. Pomyślał - głód zmusza je mimo lęku do prób  zdobycia pożywienia. Przypomniał sobie że w torbie ma bułkę z boczkiem . Tu zrobił kolejny błąd. Wyjął bułkę i nie odwijając z papieru rzucił w stronę psów , na brzeg. Zakotłowało się w krzakach, uslyszał gardłowy charkot a po chwili mlaskanie i ciszę. Po minucie poczuł że psy śmielej ryją się na pomost. Pomyslal - jak dobrze, że zrobiliśmy dojscie tak chybotliwe - i w tym momencie usłyszał plusk wody i pomruk jak spod ziemi. To zwierzę spadło z kładki w wodę i teraz przestraszone kierowało się do brzegu. Zapalił ponownie zapalniczkę - tak, miał rację. Pies wyskoczył na ląd i zniknął w zaroślach gdzie otrzepał się z wody z charakterystycznym odgłosem. W tej samej chwili płomień zapalniczki zmalał a potem zgasł. Skończył się gaz. Chłopak pomyślał - dziwne, że oba kundle wyglądają prawie identycznie, chyba z jednego miotu. Może całkiem zdziczałe, urodzone w lesie ? A może to nie psy a......? E - tutaj ? Co prawda wielki las ciągnął się dziesiątki kilometrów przechodząc potem też na teren Czech - ale tu wilki ?

 

Nietypowe zachowanie i płochliwość mimo wszystko mówiły mu że to nie są zwykłe wiejskie burki.To dzikie psy , to pewne. W tej chwili poczuł że pies po raz kolejny chce dostać się na pomost. Zaczynał myśleć - co zrobić ? Miał w głowie okładkę podręcznika behawioryzmu , różową z czarnym koniem stojącym dęba . W myślach wertował kartkę za kartką i po chwili postanowił spróbować .Ze słoika wysypał do wody robaki z ziemią i trawą . Rozpiął rozporek i nasikał do słoja , prawie do pełna , dopiero teraz zorientował się jak bardzo mu się chciało. Zdjął buty narażając stopy i łydki na ukłucia komarów ale było mu to obojętne. Wyrwał po cichu długi i dosyć gruby kij będący elementem platformy pomostu. Rozpoczął skradanie się w kierunku lądu ze słoikiem pełnym ciepłego moczu w prawej ręce. Lewą opierał się o pieńki i ciągnął kij. Czuł że od drugiej strony zwierzę ostrożnie stawia łapy na żerdziach kładki . Zbliżali się do siebie . Ciemność uniemożliwiała ocenienie dystansu. W pewnej chwili zrozumiał że już blisko bo poczuł zapach zwierzęcia. Odrażający. Zapach brudnej sierści, zgniłego łoju, nieświeżego oddechu, padliny. Usłyszał krótki nerwowy oddech zwierzęcia . Wtedy zerwał się jak kot i chlusnął zawartością słoja w miejsce gdzie powinien być łeb zwierzęcia które w ułamek sekundy po tym rzuciło się w tył i wpadło do wody a chłopak wstał wyprostowany na belkach dojścia i zawył jak tylko potrafił najgłośniej , zawył jak prawdziwy dziki wilk, nisko i przeciągle .W krzewach usłyszał popłoch i odgłosy ucieczki. Stał tak i czekał z kijem w obu rękach. Trudno powiedzieć ile to trwało. Mgła znowu gęstniała i odgadł po tym że świt niedaleko....


Z chwili na chwilę robiło się jaśniej , odezwała się pierwsza sikorka, potem druga. Potem trznadel, zięba. Szedł dzień. Wrócił na pomost i sprawnie spakował wędkarskie manatki, pozwijał wędki którymi tej nocy nie zainteresowała się żadna ryba. Poczekał z zejściem na suchy ląd do całkowitej jasności. Nocni goście zniknęli bez śladu. Zszedł nieśmiało rozglądając się na wszystkie strony, szybko wsiadł na rower z manelami na plecach , odjechał mocno pedałując zastygłymi mięśniami prosto w kierunku wielkiej czerwonej tarczy słońca........

Parę dni później usiedli po pracy w miejscowej piwiarni. Towarzyszył im dyrektor stadniny a po chwili dołączył Kondraciuk - miejscowy nadleśniczy. Zaczęły się rozmowy o koniach, jeździe, przygodach , kawały, salwy śmiechu. Chłopak przysiadł się do leśnika. Zaczęła się rozmowa o lesie, o rybach, leśnych zwierzętach, grzybach.

Chłopak spytał wprost:

- Czy w tutejszych lasach grasują dzikie psy?

 - Nie, może czasem ktoś ustrzeli w lesie jakiegoś biegającego samopas wiejskiego kundla ale ostatnio od dawna nie było takiego przypadku.

- A czy możliwe by były tu wilki?

- Haha - co ty chłopcze? Tu wilka nie widziano od wojny ! A dlaczego pytasz?

- A bo coś mnie straszyło na rybach...

- Dziwne - odparł leśnik......

Czas praktyki minął. Spakowani czekali na pociąg, cieszyli się że wreszcie wakacje. Błękit nieba, upragniony upał, stadka czarnych świergotliwych jeżyków wysoko na niebie. Stary, zaniedbany dworzec kolejowy. Chłopak wsiadł sam, inni czekali na inny pociąg, rozmawiali jeszcze z nim przez otwarte drzwi wagonu. Nie wiadomo skąd pojawił się leśnik - zauważył chłopca w drzwiach.

- Chłopcze! Strzelili wczoraj basiora w trzydziestym oddziele! Ty go widziałeś wtedy!!

Gwizd lokomotywy zagłuszył resztę szybkich słów, zaszurały koła pociągu........